Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Późno w nocy, gdy cisza zapanowała na ulicach, ojcowie popowracali do cel.
Brat Parfeniusz ani myśleć nie mógł o śnie. Miał on twarz bladą i łagodną. W jego wielkich oczach, czystych, jak oczy dziewicy, gdy musiał przemawiać do ludzi, widać było zakłopotanie smutne. To też odzywał się rzadko, niewyraźnie i najczęściej wypowiadał zdania tak nieoczekiwane i dziecinne, że nie można go było słuchać bez uśmiechu. Często śmiał się bez przyczyny, a na zapytania posępnych mnichów: — Czego szczerzysz zęby dyabłu na uciechę? — odpowiadał bojaźliwie, że „śmieje się ze swych własnych myśli.” Utrwalało to tem bardziej wszystkich w przekonaniu, że Parfeniusz nie jest przy zdrowych zmysłach.
Miał on za to wielki talent przyozdabiania kart naczelnych i tytułowych liter ksiąg świętych kunsztownemi malowidłami, i tą sztuką pozyskiwał klasztorowi nie tylko pieniądze, lecz i sławę w najodleglejszych prowincyach. Naturalnie, sam wcale się tego nie domyślał, i gdyby nawet był w stanie pojąć, co to znaczy sława, prędzejby się pewnie przeraził, niż uradował.
Zajęć swych artystycznych, wielce mozolnych, gdyż brat Parfeniusz doprowadzał wykonanie szczegółów do ostatecznej doskonałości, nie uważał za pracę, lecz za rozrywkę. Nie mówił: „Idę pracować” — lecz prosił przełożonego, starca Pamfila, który go kochał tkliwie: — „Pozwól mi, ojcze, pójść się pobawić.”
Wykonawszy jaką zawiłą kombinacyę ornamentacyjną, klaskał w dłonie i sam sobie winszował.
Brat Parfeniusz polubił do tego stopnia ciszę i spokój nocy, że nauczył się pracować przy świetle lampy. Barwy nabierały wprawdzie nieoczekiwanych odcieni, lecz fantazyjnym rysunkom nie wychodziło to na szkodę.