Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nak był to sknera. Takim był przewodnik, wybrany przez opiekana duchownego Juliana, Euzebiusza z Nikomedyi.
Mnich posądzał swego ucznia o „tajemne skażenie moralne,” które, według niego, miało na Juliana sprowadzić wieczne potępienie, gdyby się nie poprawił.
To też Eutropiusz mówił mu niezmordowanie o uczuciu wdzięczności, jakie chłopiec powinien żywić dla dobroczyńcy swego, cesarza Konstancyusza, i wyjaśniając słowa Pisma, lub dogmat aryanizmu, albo alegoryę proroctw biblijnych, niezmiennie sprowadzał wszystko do tego jednego celu, do „tego źródła świętego posłuszeństwa i uległości synowskiej.” Religia pokory i miłości, ofiary męczeńskie — wyglądały jak szereg stopni, po których tryumfator Konstancyusz wkraczał na tron. Chwilami jednak, kiedy mnich aryański rozwodził się nad dobrodziejstwami, których Julian doznał od cesarza, chłopiec wlepiał w oczy nauczyciela spojrzenie głębokie i nieme. Wiedział, co w owej chwili myślał mnich, jak i ten również wiedział, o czem myśli jego uczeń, nigdy przecież nie wyrzekli do siebie słowa w tym przedmiocie. Tylko jeżeli potem Julian zacinał się, zapomniawszy jakiego bądź tekstu, albo kolei chronologicznej patryarchów Starego Zakonu, lub niedobrze wyuczonej modlitwy, Eutropiusz, milcząc, z rozkoszą wpatrywał się weń żabiemi swemi oczyma i z lekka chwytał go dwoma palcami za ucho, niby z pieszczoty — ale dziecko czuło, jak dwa twarde i ostre paznogcie zwolna wpijały mu się w ciało.
Pomimo posępnego wyglądu, Eutropiusz odznaczał się ironicznie wesołym temperamentem. Obdarzał swego ucznia najczulszymi epitetami, a jednocześnie drwił z jego cesarskiego pochodzenia.
Za każdym razem po takiem uszczypnięciu w ucho, gdy Julian bladł nie z bólu, lecz ze wściekłości, Eutropiusz przemawiał służalczo: