Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nędzarz, i głodny. Dożyłem do tego, że u własnej wnuczki miłosierdzia nie znajduję.
— Przestań, Gnyfonie, znudziło mi się słuchać. Masz! wynoś się i nie przychodź więcej, gdy będziesz pijany.
Krokala cisnęła dziadkowi swemu parę monet srebnych, poczem wskoczyła na dzikiego ogiera iliryjskiego i, stojąc na jego grzbiecie, trzaskała z długiego bicza i cwałowała po hipodromie. Gnyfon, klasnąwszy językiem z zadowolenia, zawołał dumnie:
— Na własnych rękach ją wychowałem!
I z tryumfem wskazywał Krokalę.
Jędrne nagie kształty woltyżerki jaśniały w promieniach porannego słońca, a jej rozwiane włosy rude odpowiadały barwą maści ogiera.
— Hej, Zotiku! — zawołał Gnyfon do starego niewolnika, zgarniającego gnój do kosza. — Chodź ze mną oczyszczać świątynię Dyonizosa! Tyś majster do takich rzeczy. Dam ci trzy obole.
— Czemu nie? — odparł Zotik. — Tylko oprawię lampkę przed boginią i zaraz idę z tobą.
Mówił o Hipponie, bogini koniuchów, stajni i gnoju. Wycięta niezgrabnie z drzewa, zakopcona, podobna do kloca, Hippona stała w wilgotnym kącie, ale Zotik, wychowany pomiędzy końmi, czcił ją, modlił się do niej ze łzami rozczulenia, przyozdabiał jej niekształtne nogi wonnymi fjołkami i był pewny, że go ona uleczy z każdej choroby, ochroni w każdej chwili życia i w godzinie śmierci.
Gnyfon i Zotik wyszli na okrągły plac, zwany Forum Konstantyna z podwójną kolumnadą i łukami tryumalnymi. W samym środku wznosiła się na marmurowym cokóle olbrzymia kolumna z porfiru, dźwigająca na szczycie, wyżej niż na sto dwadzieścia łokci wzniesionym, bron-