Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym, jak starożytni Hellenowie, a nie potrafię! Chwilami zdaje mi się, że jestem tchórzem... Mistrzu, mistrzu! ratuj mnie! uwolnij mnie od tego ciągłego strachu, od tych ciemności!..
— Chodźmy! Wiem, czego ci potrzeba! — rzekł uroczyście Maksym. — Ja cię oczyszczę od zgnilizny galilejskiej, od cieniów Golgoty promiennym blaskiem Mitry, ogrzeję twe ciało, zmrożone wodą chrztu, gorącą krwią Boga Słońca! Ciesz się, mój synu! Oto chcę ci dać wolność i radość taką, jakich ani jeden człowiek nie posiadał jeszcze na tej ziemi!
Wyszli z lasu i szli wązką ścieżyną, wykutą w skale ponad otchłanią, w której szumiał potok. Spadające z pod ich nóg kamienie budziły w przepaści głośne senne echa. Śniegi pokrywały wierzchołek góry Rodopu.
Julian i Maksym weszli do groty. Była to świątynia Słońca-Mitry, w której się odbywały misterya, prawami rzymskiemi zabronione.
Nie było tam żadnego przepychu; tylko na gołych kamiennych ścianach wycięto znaki kabalistyczne nauki Zoroastra, jak: trójkąty, posplatane koła, konstelacye, skrzydlate dziwotwory. Pochodnie rzucały mdłe blaski, a ofiarnicy-hierofanci w długich dziwacznych szatach przesuwali się, jak cienie.
Juliana również przyodziano w „szatę olimpijską,” na której były wyszyte smoki indyjskie, gwiazdy, słońca i hyperborejskie gryfy. Do rąk dano mu pochodnię.
Maksym uprzedził go z góry, jakie odpowiedzi ma dawać hierofantowi, i Julian nauczył się ich na pamięć, jakkolwiek znaczenie tych słów miało się stać dla niego dostępnem dopiero w chwili misteryów.
Wespół z Maksymem zeszedł po stopniach, w skale wykutych, do głębokiego podłużnego rowu, pełnego zaduchu