Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Powietrze przepojone było wilgocią, zapachem późnej jesieni, niewymownie słodkim i świeżym, a jednocześnie smętnym, przypominającym śmierć. Pod nogami przechodzących chrzęściały liście powiędłe. Dokoła w milczącym lesie panował wspaniały przepych pogrzebowy.
— Mistrzu, — zapytał Julian — dlaczego nie posiadam tej boskiej lekkomyślności, tego rozradowania, które tyle uroku nadawało mężom Hellady?
— Czyż nie jesteś Hellenem?
Julian westchnął.
— Niestety! naszymi przodkami byli dzicy barbarzyńcy, Midyjczycy. W żyłach moich płynie ciężka krew Północy. Nie jestem synem Hellady!
— Mój przyjacielu, Hellada nie istniała nigdy — szepnął Maksym ze swym zwykłym kuszącym uśmiechem.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — pytał Julian.
— Hellada, którą ty ukochałeś, nie istniała wcale.
— Zatem wierzę napróżno?
— Wierzyć można w to tylko, — odparł Maksym — co nie jest, ale będzie Twoja Hellada istnieć będzie pod panowaniem ludzi, bogom podobnych, zuchwałych, nie znających trwogi.
— Nie znających trwogi!... Mistrzu, posiadasz czary potężne: uwolnij mą duszę od bojaźni!
— Od bojaźni czego?
— Nie umiem ci powiedzieć, ale boję się od dzieciństwa... życia, śmierci, samego siebie, tajemnicy we wszystkiem tkwiącej, mroku... Miałem starą niańkę, Labdę, podobną do Parki, która mi opowiadała okrutne podania rodu Flawinszów. Te głupie baśnie starej baby brzmią mi w uszach po nocach, gdy jestem sam; te straszliwe opowiadania zgubą moją będę... Chcę być rados-