Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwierzątko nocne musnęło zimnem skrzydłem twarz Juliana i znikło.
— Dusza blizkiej istoty — mruknął Nogodares. — Zapamiętaj, sobie: tej nocy spełni się wielkie...
Dały się słyszeć niewyraźne okrzyki żołnierzy, tłumione wiatrem.
— Jeżeli odkryjesz znak jaki, przyjdź — rzekł Julian, schodząc do biblioteki.
Gorączkowym krokiem przebiegał z kąta w kąt obszerną komnatę. Chwilami zatrzymywał się, nadstawiając ucha, ponieważ zdawało mu się, że ktoś chodzi za nim, że jakiś niezwykły chłód uczuwa na karku. Odwracał się szybko i nic nie dostrzegał. Tylko krew ciężko pulsowała mu w skroniach. Znowu poczynał chodzić i znów doznawał wrażenia, że ktoś naszeptuje mu do ucha słowa tak prędko, że znaczenia ich nie miał czasu uchwycić. Wszedł sługa z wiadomością, że pewien starzec, przybyły z Aten, pragnie się widzieć z cezarem w niecierpiącej zwłoki sprawie. Julian wydał okrzyk radosny i biegł na spotkanie, spodziewając się zobaczyć Maksyma. Mylił się jednak. Był to wielki hierofant misteryów eleuzyjskich, którego również niecierpliwie wyczekiwał.
— Ocal mnie, ojcze! — zawołał Julian. — Muszę poznać wolę bogów! Chodźmy prędzej, wszystko przygotowane!
W tej chwili dokoła zamku zabrzmiały ogłuszające okrzyki zbuntowanego wojska. Stare mury ceglane zadrżały.
Wszedł trybun straży nadwornej, wybladły z przerażenia:
unt! Żołnierze wyłamują bramy!
Julian uczynił dłonią gest rozkazujący: