Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Julian zbudził się w przerażeniu. Deszcz ustał; wiatru słychać nie było, lampa równem światłem płonęła w niszy. Julian siadł na posłaniu, słuchając bicia własnego serca śród ciszy martwej i nieznośnej. Raptem na dole rozległy się głosy i kroki, z pokoju do pokoju przechodzące, rozbrzmiewając donośnie pod wysokiemi dźwięcznemi sklepieniami arkad Macellum, jak ongi brzmiały w lochach Flawiuszów. Julian wzdrygnął się, sądząc, że wciąż jeszcze marzy.
Ale kroki się zbliżały, głosy stawały się wyraźniejsze.
Wtedy krzyknął:
— Bracie, bracie, ty śpisz? Mardoniuszu, czy nic nie słyszycie?
Zbudził się Gallus. Mardoniusz bosy, z rozczochranymi siwymi włosami, w krótkiej nocnej tunice, z obrzękłą, żółtą, pomarszczoną twarzą rzezańca, podobną do twarzy starej baby, rzucił się ku drzwiom tajemnym.
— Żołnierze prefekta! Ubierajcie się... Musimy uciekać.
Ale było już za późno. Rozległ się szczęk zatrzaskiwanych drzwi wchodowych. Na kamiennych słupach wielkich schodów zajaśniały pochodnie, a w ich świetle — purpurowy sztandar drakonaryusza i błyszczący krzyż z monogramem Chrystusa na hełmie jednego z legionistów.
— W imieniu prawowiernego i miłościwego Augusta cesarza Konstancyusza! Ja, Marek Skudillo, trybun legii Pretenzyjskiej, biorę pod straż swoją Juliana i Gallusa, synów patrycyusza Juliusza.
Mardoniusz z mieczem w dłoni stanął w pozycyi wojowniczej przed zamkniętemi drzwiami sypialni, zagradzając drogę żołnierzom. Miecz to był zardzewiały, niezdatny do użytku. Służył on staremu nauczycielowi jedynie do okazywania podczas lekcyi Iliady na żywym przy-