Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstać, zapewniając, iż czuje się lepiej, że wkrótce do zdrowia powróci, w tajonej nadziei, że jej pozwolą odjechać z Dydymem i Juwentynem, gdy tylko statek z Aleksandryi nadpłynie.
Anatol, wierny wielbiciel Arsinoi, także mieszkał w Bajach. Młody epikurejczyk urządzał zachwycające przejażdżki w złoconych łodziach z jeziora Ayerno do zatoki w gronie wesołych towarzyszów i pięknych kobiet. Rozkoszował się widokiem śpiczastych żagli purpurowych, sunących po uśpionem morzu, delikatnymi odcieniami zorzy wieczornej na skałach Caprei i zamglonej Ischii, które wyglądały jak olbrzymie przezrocze ametysty, bawił się żartami przyjaciół z wiary bogów, cieszył aromatem wina, upajającymi, choć fałszywymi pocałunkami zalotnic.
Ale ilekroć wstępował do cichej celi Myrry, uczuwał, że i druga strona życia była dla niego dostępną. Wzruszał go niewinny powab bladej twarzyczki dziewczęcia. Pragnął wierzyć w to wszystko, co stanowiło jej wiarę: w słodkiego Galilejczyka i w cudowną nieśmiertelność. Przysłuchiwał się opowiadaniom Juwentyna, i życie anachoretów wzniosłem mu się wydawało.
Ze zdziwieniem spostrzegał Anatol, że prawda istniała dla niego zarówno w upajaniu się życiem, jak i w zaparciu się świata, w tryumfie materyi, jak i w tryumfie duszy, w umartwieniu, jak i w zmysłowości. Myśl jego pozostawała czystą. Nie czuł żadnych wyrzutów.
Nawet wątpliwości miały dla niego urok nowej zabawy, i te miękkie a głębokie fale życia, te przejścia od pogaństwa do chrystyanizmu nie męczyły go, ale raczej kołysały.
Pewnego wieczoru Myrra zasnęła przy otwartem oknie. Budząc się, rzekła do Juwentyna z promiennym uśmiechem: