Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nudy znikły bez śladu z życia Arsinoe. Przechodziła z nadziei wyzdrowienia Myrry do rozpaczy, a lubo nie kochała jej więcej, niż dawniej, jednakie teraz dopiero w obawie przed rozstaniem na wieki lepiej zrozumiała swą miłość.
Nieraz z macierzyńską litością spoglądała Arsinoe na tę twarz delikatną i wychudłą, tchnącą niebiańskim wdziękiem, na to drobne ciało, trawione zbyt silnym ogniem wewnętrznym. Gdy chora wzdragała się przyjmować wino lub pokarm, przepisany przez lekarzy, Arsinoe mówiła, rozdrażniona:
— Alboź ja tego nie widzę, Myrro, że ty szukasz śmierci? Co ty wyprawiasz z sobą?
— Nie wszyatko-ż to jedno żyć, albo umrzeć? — odpowiadała dziewczyna z takiem głębokiem przekonaniem, że Arsinoe nie mogła znaleźć odpowiedzi.
— Ty mnie nie kochasz...
Ale Myrra, pieszcząc ją, zapewniała:
— Droga moja, ani wiesz nawet, jak ja cię kocham... O! gdybyś ty mogła tylko...
Chora nie kończyła nigdy i nie zapytywała siostry o to, czy wierzy. Ale chwilami wlepiała w nią spojrzenie smutne, jak gdyby chciała, ale bała się coś jej powiedzieć. Arsinoe czuła w tem długiem spojrzeniu zarzu niemy, jednakże i ona także nie rozmawiała z nią o wierze, nie miała odwagi dzielić szalonej nadziei nieśmiertelności.
Myrra słabła z dniem każdym, topniała jak wosk płonącej świecy, a w miarę tego stawała się coraz weselsza i spokojniejsza.
Juwentyn, który uciekł był z Rzymu przed nagabywaniami matki i oczekiwał z Dydymem w Neapolu odejścia statku do Aleksandryi, odwiedzał je każdego wieczoru.