Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dyna rozrywka, na którą sobie pozwalał ten człowiek wstrzemięźliwy i bez kaprysów, raczej prostacki niż zniewieściały we wszystkich przyzwyczajeniach.
Obtaczając paznogcie małymi pilnikami i wygładzając je szczoteczkami, zapytał wesoło tego wieczoru swego ulubionego eunucha, wielkiego podkomorzego Euzebiusza:
— Jak sądzisz, czy prędko Julian zwycięży Gallów?
— Sądzę, — odparł Euzebiusz — iż w krótkim czasie otrzymamy wiadomość o klęsce i śmierci tego młodzieńca.
— Czy tak? Byłoby mi bardzo przykro. Ale wszakże uczyniłem wszystko, co zależało ode mnie — nie prawdaż? dzie musiał sobie tylko winę przypisać...
Konstancyusz uśmiechnął się i, przechyliwszy głowę, zaczął oglądać paznogcie.
— Zwyciężyłeś Maksencyusza, — szepnął eunuch — zwyciężyłeś Wetraniona, Konstansa, Gallusa... Zwyciężysz i Juliana. A wtedy będzie jeden tylko pasterz i jedna owczarnia... Bóg i ty!
— Tak... tak... Tylko że prócz Juliana jest jeszcze Atanazy... Nie uspokoję się, dopóki ten, żywy lub umarły, nie znajdzie się w naszych ręku.
— Julian groźniejszym jest od Atanazego, a tyś go przyodział dzisiaj w purpurę śmiertelną. Jakże mądrą jest Opatrzność Boska! Jak niezbadanemi drogami obala ona wszystkich wrogów Waszej Wiekuistości! Chwała Ojcu i Synowi i Dachowi Świętemu teraz, i zawsze, i na wieki wieków!
— Amen! — dopowiedział Konstancyusz, ukończywszy czyszczenie paznogci, i odrzucił ostatnią szczoteczkę.
Podszedł do starodawnej chorągwi Konstantyna, labarum, stojącej zawsze w jego sypialni, ukląkł, i wpatrzony w monogram Chrystusowy, u którego nigdy nie gasnąca lampka jaśniała, zaczął się modlić. Z pedantyczną