Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wyklinamy!
Ociemniały Ozyusz siedział nieruchomo, przez wszystkich zapomniany, na swym stolcu biskupim, mrucząc zcicha:
— Jezu Chryste, Synu Boży, zlituj się nad nami! Co to jest, bracia?.. Co to znaczy?..
Napróżno jednak wyciągał osłabione dłonie ku rzucającym się w szaleństwie ludziom, napróżno powtarzał z rozpaczą: „Bracia, co to jest?” — nikt go nie widział, nikt nie słuchał, i łzy nędznej niemocy potoczyły mu się po zmarszczkach stuletnich.
Julian przypatrywał się z pogardliwym uśmiechem i tryumfował w duszy.


Tego samego dnia, późnym wieczorem, w ciszy głębokiej, śród wzgórz na wschód od Medyolanu, szli dwaj mnichowie, pustelnicy z Mezopotamii, wysłannicy biskupów syryjskich na synod. Z trudnością udało im się wymknąć przed pałacową strażą, i obecnie uradowani, podążali ku Rawennie, pragnąc jak najprędzaj wsiąść na statek, który miał ich zawieźć na pustynię. Znużenie i smutek malowały im się na twarzach. Jeden z nich. Efraim, był starcem, drugi, Pimenes — młodzieniaszkiem.
Efraim tak mówił do Pimenesa:
— Czas wracać na pustynię, bracie. Lepiej słuchać ryku lwa i szakala, niż tego, cośmy słyszeli dzisiaj w pałacu cesarskim. O drogi mój synu! Błogosławieni cisi. Błogosławieni ci, co się odgrodzili murem pustelniczego milczenia, przez który nie dojdą do nich kłótnie nauczycieli Kościoła. Błogosławieni, którzy pojęli nicość słów, błogosławieni pokój czyniący. Błogosławieni, którzy nie dociekają tajemnic bożych, ale śpiewają, jako harfy, przed