Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bluźnij! — zawołał oburzony Theonas, biskup Marmaryki. — O bracia, do jakich wreszcie granic dojdzie szatański bezwstyd heretyków?..
— Słodką swą mową — dodał przestrzegawczo Sofroniusz, biskup Pompeopolisu, — nie obałamucaj prostaczków.
— Przekonajcie mnie za pomocą dowodów filozoficznych, wtedy ustąpię. Ale krzyki i obelgi dowodzą jedynie waszej niemocy — z wielkim spokojem odparł Aecyusz.
— Powiedzianem jest w Piśmie... — zaczął Sofroniusz.
— Co mnie obchodzi Pismo? Bóg na to dał ludziom rozum, ażeby Go znali. Wierzę w dyalektykę, nie zaś w teksty. Rozumujcie ze mną, opierając się na sylogizmach i kategoryach Arystotelesa...
I z uśmiechem pogardy owinął się komżą dyakońską, niby Dyogenes swym płaszczem cynika.
W pewnej grupie biskupi zaczęli już dochodzić do porozumienia względem powszechnego wyznania wiary, czyniąc sobie wzajemne ustępstwa, gdy wtem wtrącił się do nich aryanin, Narcyz z Neroniady, znawca gruntowny wszystkich postanowień synodalnych, symbolów i kanonów, człowiek nielubiony, nawet podejrzewany o cudzołóstwo i lichwę, ale podziwiany przez wszystkich dla erudycyi teologicznej.
— To herezya — oświadczył on krótko biskupom.
— Jak to herezya? Dlaczego? — ozwały się liczne głosy.
— Orzeczone było za herezyę jeszcze na koncylium w Gangrze Paflagońskiej.
Narcyz miał maleńkie skośne oczy, złośliwie błyszczące, i takiż złośliwy i skośny uśmiech na zjadliwych ustach. Zdawało się, że całe oblicze przekrzywiała ma złośliwość.