Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjął, tak zachowuję w myślach! — zakończył grzmiącym głosem.
Stuletni Ozyusz kiwał potakująco i bezradnie głową sędziwą.
— Cóż to was wcale nie słychać, ojcze Doroteuszu? Nie dyskutujecie dzisiaj? Znudziło się? — zapytywał żółciowego ruchliwego staruszka wysoki, blady i przystojny, z długimi, jak smoła czarnymi kędziorami prezbiter Thebas.
— Ochrypłem, ojcze Thebasie. Chciałoby się mówić, ale brak mi głosu. Zmordowałem sobie gardło onegdaj, gdyśmy wyklinali na synodzie przeklętych akacyanów. Drugi dzień mam chrypkę...
— Przepłóczcie sobie, ojcze, gardło jajkiem surowem. To pomaga.
W innej gromadce rej wodził dyakon z Antyochii, Aecyusz, gorliwy i śmiały zwolennik Aryusza, zwany bezbożnym „ateuszem” z powodu zuchwałego i szyderczego wykłada o Trójcy Świętej. Twarz miał wesołą i drwiącą. Żywot Aecyusza odznaczał się niezwykłemi przejściami. Był po kolei niewolnikiem, kotlarzem, wyrobnikiem, retorem, lekarzem, uczniem filozofów aleksandryjskich, wreszcie dyakonem.
— BóL Ojciec w istocie swej niepodobny jest Swemu Synowi! — nauczał Aecyusz, uśmiechając się i napawając zgrozą słuchaczów. — Istnieje Trójca Święta, ale hypostazy rozróżniają się w chwale. Bóg jest niewypowiedzianym dla Syna, albowiem nie jest powiedziane, czem On jest dla samego siebie. Nawet Syn nie zna twej istoty, ponieważ niepodobieństwem jest dla tego, który miał początek, wyobrazić sobie lub objąć rozumem to, co jest Odwieczne.