Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwróciła nagle ku niemu twarz, oświetloną blaskiem księżyca, i przenikliwie spojrzała mu w oczy.
— Czego żądasz, Arsinoe? — wyszeptał Julian, blednąc.
— Żądam, abyś otwarcie został wrogiem moim! — zawołała namiętnie dziewczyna. — Nie możesz tak mnie wyminąć, nie powiedziawszy, kim jesteś. Ileż razy myślałam, że byłoby lepiej, gdyby Ateny i Rzym leżały w gruzach! Lepiej spalić trupa, niż go zostawiać niepogrzebanego. Bo wszyscy ci nasi przyjaciele, ci gramatycy, retorowie, poeci, panegirycy cesarscy — to ciało Grecyi i Rzymu w rozkładzie. Strach patrzeć na nich, jak na umarłych. O, możecie tryumfować. Galilejczycy! Wkrótce nic już nie będzie na ziemi prócz trupów i ruin. A ty, Julianie...
Ale nie! To być nie może! Nie uwierzę, byś ty był z nimi przeciwko Helladzie — i przeciwko mnie!..
Julian stał przed nią blady i milczący. Chciał odejść — wstrzymała go za rękę.
— Wyznaj mi, wyznaj, że jesteś wrogiem moim! — zawołała rozdzierająco błagalnym głosem.
— Arsinoe! Dlaczego?..
— Mów wszystko! Chcę wiedzieć. Czyż nie czujesz, jak jesteśmy sobie blizcy?.. A może ty się boisz!?..
— Za dwa dni opuszczam Ateny — szepnął Julian. — Daruj...
— Po co?.. Dokąd się udajesz?
— Cesarz mnie wzywa na dwór... po śmierć zapewne. Wydaje mi się, że cię widzę po raz ostatni...
— Julianie, wszak ty nie wierzysz w Niego? — zawołała Arsinoe, usiłując pochwycić wzrok mnicha.
— Ciszej... ciszej!..
Zerwał się z ławki i, stąpając ostrożnie, obejrzał się na wszystkie strony, badając zalaną światłem księży-