Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pers miał twarz wyrazistą, podłużną i chudą, cerę ciemnożółtą, prawie oliwkową. Oczy wązkie i przenikliwe błyszczały mu przebiegłością, ruchy były pełne majestatycznej powagi. Był to jeden z owych wędrownych kuglarzy i astrologów, którzy zwali się dumnie Chaldejczykami, magami, pyretami i matematykami. Bez zwłoki oznajmił trybunowi, że się nazywa Nogodares i że zatrzymał się u Syrofeniksa w podróży, którą przedsięwziął z dalekiej Adiabeny na wybrzeża morza Jońskiego, do słynnego filozofa teurga, Maksyma z Efezu. Mag prosił o pozwolenie pokazania swej sztuki i wywróżenia przyszłości trybunowi.
Zamknięto okiennice. Pers czynił jakieś przygotowania na podłodze. Nagle dał się słyszeć lekki trzask, i śród powszechnego milczenia długim czerwonym językiem wybuchnął płomień z pośród kłębów białego dymu, które napełniły pokój. Nogodares przytknął do bladych warg piszczałkę podwójną, a ta wydała jęk żałosny i rozpaczliwy, przypominający pogrzebowe śpiewy lidyjskie. Jakby pod wpływem tego tęsknego śpiewu, płomień żółkł i przygasał, by po chwili błysnąć smutnem, bladoniebieskiem światłem, Mag przyrzucił do ognia garść trawy suchej, która wydała woń przenikliwą i miłą. I ona również zdawała się sprowadzać jakiś smętek nieokreślony: tak pachną trawy napół uschłe w mgliste wieczory śród martwych pustkowi Arachozyi i Drangiany.
Posłuszny dźwiękom żałosnym piszczałki, olbrzymi wąż zwolna wypełzał z leżącej u nóg wieszczbiarza czarnej skrzynki, i począł z chrzęstem rozwijać swe giętkie pierścienie, w których płomień zapalał metaliczne błyski Wtedy mag jął śpiewać cichym i przeciągłym głosem, zdającym się dochodzić z wielkiego oddalenia, i powielekroć powtarzał jedno tylko słowo: „Mara, mara, mara!” Wąż