Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

noe ma dużo kaprysów. Hortensyuszu!.. Zaiste, gdyby nie była tak powabna, to z tem swojem rzeźbiarstwem i matematyką wydawałaby się...
Urwał i rzucił spojrzenie ku otwartemu oknu.
— Cóż robić — odparł Hortensyusz: — to dziecko rozpieszczone; sierota bez ojca i matki. Jestem tylko jej opiekunem i nie chcę jej krępować w niczem...
— Zapewne... zapewne...
Adwokat już nie słuchał, zajęty własną osobą.
— Przyjaciele... czuję...
— Co? co takiego? — zapytało z niepokojem kilku obecnych.
— Czuję... zdaje mi się... przeciąg...
— Zamkniemy okienice — zapronował amfitryon.
— Nie, nie, jeszcze się podusimy. Ale tak zmęczyłem sobie głos dzisiaj!.. Pojutrze mam znowu wypowiedzieć obronę... Dajcie mi dywan pod nogi i mój szal; boję się zaziębić śród chłodu nocy.
Hefestyon, ów młody uczeń Lamprydyusza, który mieszkał z Optacyanem, i sam Lamprydyusz skoczyli po szal Mamertyna.
Był to pięknie wyszywany pas białej kosmatej materyi wełnianej, z którym adwokat nigdy się nie rozstawał, owijając nim drogocenne gardło za najmniejszą obawą przeziębienia.
Mamertyn dbał o siebie, jak kochanek o rozpieszczoną kobietę. Wszyscy się już z tem oswoili. Kochał swoją osobę z takim naiwnym wdziękiem, z taką wzruszającą tkliwością, że mimowoli zniewalał otoczenie do postępowania z nim tak samo.
— Ten szal wyhaftowała dla mnie matrona Fabiola zwierzał się z uśmiechem.
— Żona senatora? — zapytał Hortensyusz.