Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani cud świata Partenon nie miały dla nich powabu. Oblicza mieli posępne, a w duszach ich nie postało inne życzenie, tylko żeby zburzyć wszystkie te jaskinie złych duchów. Na stopnie Partenonu słońce rzucało od tych dwu mnichów długie czarne cienie.
— Muszę ją zobaczyć — myślał Julian. — Muszę się dowiedzieć, kim jest ona!

XIII.

— Bogowie na to zesłali na ziemię śmiertelników, ażeby mówili wytwornie.
— Cudnie to powiedziałeś. Mamertynie!.. Powtórz, póki jeszcze pamiętasz. Zapiszę to do innych twoich apoftegmatów! — mówił do Mamertyna, wziętego obrońcy ateńskiego, przyjaciel i zapalony wielbiciel, nauczyciel krasomówstwa Limprydyusz, wyciągając z kieszeni tabliczki i zaostrzony pręcik stalowy.
— Powiedziałem... — zaczął znowu Mamertyn, strojąc twarz w uśmiech kokieteryjny, — powiedziałem: ludzie zesłani zostali przez bogów...
— Ależ nie, nie tak, Mamertynie! — przerwał Lamprydyusz. — Powiedziałeś lepiej: „Bogowie na to zesłali śmiertelników...”
— A, tak! Bogowie na to jedynie zesłali na ziemię śmiertelników, ażeby mówili wytwornie.
— Dodałeś teraz „jedynie” — tak jeszcze lepiej. „Na to jedynie...”
I zachwycony Lamprydyusz zapisywał słowa obrońcy, jak zdanie wyroczni.
Działo się to podczas przyjacielskiej biesiady literackiej, którą wyprawiał czcigodny senator rzymski Hor-