Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Fiodorycz! herbaty!
— W tej chwili, wasza wysokość.
Zazwyczaj pijał herbatę ze śmietanką i słodkiemi bułeczkami, dziś wypił ją czystą bez niczego; nie miał apetytu.
Benkendorf zameldował mu Golicyna.
— Z manifestem?
— Tak jest, wasza wysokość.
— Prosić.
Wszedł Golicyn z Łopuchinem i Sperańskim.
— Gotów?
— Gotów, najjaśniejszy panie.
Golicyn podał mu manifest, przepisany na czysto.
— Proszę, siadajcie panowie — rzekł Mikołaj i zaczął czytać na głos.
»Ogłaszamy wszystkim wiernym poddanym naszym ze skruchą serca i korząc się przed wyrokami Najwyższego«.
Nie patrząc na Sperańskiego, czuł na sobie badawczy jego wzrok. Czuł się zwykle nieswój pod tem spojrzeniem, dziwnie jasnem i przenikliwem. Uważał Sperańskiego za utajonego Jakobina; niedarmo nieboszczyk cesarz zesłał go był na wygnanie i omal śmiercią nie ukarał, jako zdrajcę stanu. »Palca mu do ust nie tkaj«, myślał o nim Mikołaj i pomimo uniżonej i pełnej czci postawy podejrzywał go zawsze, że śmieje się w duchu z niego, jak ze smarkacza.
Raz nazwał go ktoś w obecności wielkiego księcia filozofem; Mikołaj zmilczał wtedy, lecz uśmiechnął się jadowicie. Filozofów nie cierpiał po nad wszystko w świecie, ale czuł, że nie wypada mu krzyczyć na Sperańskiego, jak na swych oficerów w maneżu, do których wołał.