Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prezes Tatiszczew, rosyjski Falstaf z wielkim brzuchem i czerwoną twarzą, z obwisłymi policzkami, skłonny do drzemki po sutej kolacyi, otworzył na wpół jedno zmrożone oko i obróciwszy je na Golicyna, warknął pod nosem.
— Szelma! szelma!
Golicyn, patrząc na nich, myślał: »Błazny! Ale i ja nie lepszy. Miałem też z kim i o czem mówić? Nie sąd to, nie miejsce kaźni nawet, a izba lokajska«.
— czy nie moglibyście książę powtórzyć nam słów, które wyrzekł Rylejew wilią wypadków do Kachowskiego — rzucił znienacka Czerniszew, przerywając lekką pogawędkę.
— Nie mogę nic powtórzyć — odparł Golicyn, który postanowił nie odpowiadać na żadne pytanie.
— A przecież byliście temu obecni, czyżbyście zapomnieli? Więc ja pomogę waszej pamięci. Rylejew powiedział do Kachowskiego: »Zabij cara! Idź jutro rano do pałacu i tam go zabij«! Pamiętacie książę, nie prawdaż, tylko nie chcecie powiedzieć.
— Nie chcę.
— Jak uważacie książę, lecz milczeniem tem szkodzicie nietylko sobie. Potwierdzając, lub też zaprzeczając słowom Rylejewa, moglibyście uratować jego lub Kachowskiego, milcząc, gubicie obu.
»W tem on ma słuszność« — pomyślał Golicyn.
— Więc jakże? — powtórzył Czerniszew — po raz ostatni pytam: powiecie?
— Nie powiem!
— Szelma! szelma! — mruknął znów Tatiszczew.