Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A no! dobrze! — rzekł wreszcie Golicyn, niech że sobie babunie i ciocie mówią, co się im podoba, ale dlaczego wy sama Maryńko, chcielibyście, żeby miłość uleciała?
— A no! oczywiście, że nie! ja lubię kochać mocno, nie potrafię potrochę. Nie lubię, żeby płaszcz spadał z jednego ramienia, nosić go muszę mocno na obu.
— Tak! Maryńko! tak! — potwierdził Golicyn, spoglądając na nią, jakby na koniec przypomniał sobie, poznał. »A więc taka ty jesteś«.
— Jaka pani dobra! — przemówił już innym, cichym głosem.
— Ot dopiero znalazł dobrą! Niech pan mamy spyta, jaka ja jestem nieznośna dziewczyna, zła, uparta.
— Posłuchajcie Maryńko, czy można pomówić z wami tak poprostu.
— A no oczywiście, ja lubię tylko poprostu, wszelkich ceremonii nie cierpię.
— A więc Maryo Pawłówno, zaczął, lecz wnet urwał — i jak wprzód Maryńka, odwrócił się, poczerwieniał i przechylił głowę. Ona patrzyła na niego ciekawie.
— Niech pani nie wychodzi za mąż za pana Akwitonowa, — przemówił z nagłą determinacyą.
— A to znowu dlaczego?
— Dlatego, że go pani nie kocha.
— Jakto nie kocham? Skoro jest narzeczonym, więc widocznie kocham.
— Nie! nie kocha go pani i on jest dla pani »licho«.
— Go za niedorzeczność! Człowiek miły, dobry, porządny, szanowny dać może szczęście prawdziwe każdej dziewczynie. Wszyscy tak mówią, mama, ciocie, babunia.