Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cej w przedpokoju pod wieszadłem. Goście rozchodzili się, a tylko w gabinecie Rylejewa zostało jeszcze kilku ludzi dla omówienia ostatnich szczegółów.
— A wiecie panowie, żeśmy nie rozstrzygnęli najważniejszej kwestyi — przemówił Jakubowicz.
— Jakiej najważniejszej? — spytał Rylejew.
— Niby to nie wiecie? Co zrobić z carem i jego rodziną? To jest najważniejsze — rzekł Jakubowicz, wpijając się wzrokiem w Rylejewa.
Rylejew milczał, lecz czuł, że wszystkie oczy zwrócone są na niego i że wszyscy czekają.
— Ująć ich trzeba i trzymać pod strażą do czasu zwołania powszechnego soboru, który rozstrzygnie, kto ma panować i na jakich warunkach — odpowiedział wreszcie.
— Pod strażą? — pokiwał wątpliwie głową Jakubowicz — a któż ustrzeże cara? czy myślicie, że postawieni przy nim strażnicy, nie staną się z powrotem niewolnikami od pierwszego na niego spojrzenia? O, nie! aresztowanie cara sprowadziłoby niechybną zgubę naszą i całej Rosyi, sprowadziłoby wojnę domo«ą.
— A cóż wy sami myślicie o tem? Jakubowicz! — przemówił milczący dotąd Golicyn, którego rozgniewał drwiący ton jakiego tamten używał. Do drwin mu nie brak odwagi — pomyślał — ale sam tchórzy.
— Cóż ja? — ja jak wszyscy — wywinął się Jakubowicz.
— Nie tak. Odpowiadajcie wprost, wyście podnieśli kwestyę, wam też należy powiedzieć swoje; — sierdził się dalej Golicyn.
— Pozwólcie panowie! jeśli niema innego sposobu, jest nas tu sześciu ludzi, to jest sie-