Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natychmiast! Co to jest? Co to znaczy? Co za pojedynek? Jaka śmierć?
— Nie pytajcie Marynko! Nie mogę powiedzieć.
— Kobieta?
— Jaka kobieta?
— Znowu pan zapomniał o narzeczonej?
— Nie mam żadnej narzeczonej, wszak mówiłem.
— Pan mówił, że nie, ale może mimo to pan ją ma.
— Dlaczego mi pani nie wierzy Marynko? czy pani nie widzi, że ja mówię prawdę.
— Więc co? Proszę mówić! Dlaczego pan mnie tak męczy, co pan za mną wyrabia?
— Nie mogę powiedzieć, powtórzył Golicyn.
Od Fomy Fomicza Marynka słyszała, że czasy są niespokojne, że książę Konstanty zrzekł się tronu i wojska będą przysięgać, a jeżeli nie zechcą, to może będzie bunt.
Może to to, pomyślała z wróżebnym lękiem.
— Ja przed chwilą powiedziałam nieprawdę, że wierzę panu prawie tylko, bo ja wierzę całkiem i bez względu na to co się zdarzyć może, będę zawsze wierzyć. A tylko straszno mi bardzo, straszno, wiedzieć a nie wiedzieć. I co ze mną będzie? Waleryanie Michajłowiczu, miły mój, a czyż nie możnaby, żeby tego złego wcale nie było.
— Nie, Marynko! nie można.
— A kiedyż to będzie?
— Nie wiem! Rychło już, może jutro.
— Jutro? To znaczy odejdzie pan i może się wcale nie zobaczymy.
Pobladła i pochyliwszy się ku niemu, położyła mu ręce na ramiona, on ukląkł przed nią i objął ją w pół.