Strona:Czerwony kogut.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

podda się? — spytał napół poważnie, napół ze śmiechem, zwracając się do kobiety ode drzwi.
Józefa stanęła, jak gdyby czego przestraszona. Ale nagle zagryzła usta i, błysnąwszy oczyma, niespodzianie krzyknęła:
— Wypędzić tych Rosyan z naszego kraju, Wypędzić! Czy pamiętasz, jak przed laty napadł na mnie kozak? Żeby nie ty i nie ojczulek, byłabym zginęła...
Na wspomnienie kozaka uderzyła krew Piotrowi do głowy.
Spojrzał miotającym iskry wzrokiem na żonę i, zacisnąwszy zęby, rzekł zdławionym głosem:
— Wypędzimy ich, wypędzimy!...
Wyszedł, mocno zaciskając pięść.


Ludzie-niewolnicy, jeszcze niedawno tacy pokorni i lękliwi, niespodzianie poruszyli się, a jeżeli nie wszyscy głośno przemówili, to wszyscy marzyli i lepszych czasów czekali. Dawniej już doleciała do nich niewyraźna wieść o wyswobodzeniu, o powstaniu i o jakichś zmianach. Ale wieść przeleciała, ucichła, nie pozostawiając silnego wrażenia. Jedni zupełnie jej nie zauważyli, inni mimo uszu ją puścili.
Teraz przemowa księdza, czytane z ambony