Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cze nie wytężałem tak całego mego umysłu, jak właśnie w tej chwili, gdy wszystko wydawało się być straconem. Nie wpadniecie coprawda na to, choćbyście myśleli do końca świata, jakiego użyłem podstępu, aby się wydostać z ich rąk; posłuchajcie zatem, a opowiem wam.
Wytaszczyli mnie z wozu i zrewidowali, a ja stałem jeszcze pokurczony i połamany między nimi. Sztywność zaczęła powoli ustępować, a ja myślałem ustawicznie, w jaki sposób im się wymknąć.
Posterunki opryszków ustawione były w wąskim wąwozie. Poza nim wznosiła się stroma skała, a ku przodowi spadał teren, jak dach, ku oddalonej dosyć dolinie, zarośniętej krzakami. Te draby biegliby prędzej tak pod górę, jak nadół, niż ja.
Na nogach mieli abarkasy, czyli trzewiki ze skóry wołowej, przytwierdzone do nóg, jak sandały, to też mogli wszędzie znaleźć oparcie. Mniej rezolutny człowiek ode mnie byłby rozpaczał.
Ale zauważyłem natychmiast szczególną szansę, którą mi zesłała pani Fortuna, i skorzystałem z niej. Na samym brzegu stoku stała jedna z beczek od wina. Zacząłem się niepostrzeżenie i powoli do niej przysuwać, a potem szybko, jak tygrys, wskoczyłem do niej nogami naprzód. Szybkie pchnięcie, beczka przewróciła się na bok i potoczyła piorunem wdół.
Nie zapomnę nigdy tej strasznej podróży, panowie... z jakim piekielnym hukiem ta beczka wdół się toczyła! Kolanami i łokciami oparłem się o ściany beczki, tak, iż tworzyłem zwarty tłomok, przez co nadawałem beczce zdolność oporu i potrzebną równowagę. Ale głowa wystawała z otworu, a tylko cudowi jakiemuś mam do zawdzięczenia, iż nie rozbiłem sobie czaszki.
Po łagodnie spadających miejscach beczka toczyła się znośnie, ale na więcej stromych wypra-