Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie jest „meet?“ — zapytał oficer.
Wyobrażałem sobie, że ma apetyt na befsztyk, ale ponieważ drugi odpowiedział, iż wpobliżu Altary, spostrzegłem, iż tu o jakąś miejscowość chodzi.
— Spóźniłeś się pan, sir Jerzy — rzekł oficer ordynansowy.
— Tak, miałem radę wojenną. Czy sir Stapleton Cotton już pojechał?
W tej chwili otworzyło się okno, a z niego wyjrzał przystojny młody człowiek w wspaniałym uniformie.
— Hallo! Murray! — zawołał — ta przeklęta pisanina zatrzymała mnie, ale zaraz się udam za wami!
— Dobrze, Cotton! Ja się już spóźniłem, a tymczasem pojadę powoli naprzód.
— Każ mi pan przyprowadzić konia — rzekł młody generał z okna do oficera ordynansowego.
Starszy oficer tymczasem pojechał dalej.
Ordynans pojechał do oddalonej cokolwiek stajni, a po chwili ukazał się ładny chłopak z angielską kokardą u czapki, prowadząc... moi panowie, nie możecie sobie nawet wyobrazić, jaką doskonałość może osiągnąć koń, skoro nie widzieliście angielskiego rumaka pełnej krwi.
Było to wspaniałe zwierzę. Ogier, wielki, szeroki, silny, a przecież elegancki i wdzięczny, jak sarna. Czarny, jak kruk, a ta grzywa, te piersi, te nogi... jakże to panom opisać? Skóra jego świeciła się w słońcu, jak polerowany mahoń, zaczął tańczyć trochę, a jak ślicznie nogi zbierał, wstrząsając grzywą i rżąc z niecierpliwości!
Nigdy w życiu nie widziałem już takiego połączenia siły, piękności i wdzięku. Nieraz łamałem sobie głowę nad tem, jak mogli angielscy huzarzy w bitwie pod Astorgą przejechać się po naszych szaserach