Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Santarem miałem dziewczynę... ale nie mówmy o tem lepiej. Przyzwoity człowiek ma zawsze to przyzwyczajenie, iż nigdy nic nie powie, choć coprawda może zaznaczyć, iż mógłby powiedzieć bardzo wiele.
Pewnego więc dnia, panowie, kazał mi Massena przyjść do siebie. Znalazłem go w namiocie zatopionego nad jakąś mapą. Spojrzał na mnie w milczeniu właściwym sobie przenikliwym wzrokiem, a po wyrazie jego twarzy poznałem, iż chodzi tu o bardzo poważną rzecz. Był bardzo zdenerwowany i w złym humorze, moje wejście jednak widocznie uspokoiło go i dodało mu odwagi. Zawsze to lepiej, gdy się ma dokoła siebie odważnych ludzi.
— Pułkowniku Stefanie Gerard — zaczął nareszcie — słyszałem o panu, iż jesteś dzielnym, odważnym, przedsiębiorczym, a w niektórych razach nawet zuchwałym oficerem.
Nie było nigdy moim zwyczajem przytwierdzać takim pochwałom, choć byłoby głupiem zaprzeczać im. Zadzwoniłem tylko ostrogami i zasalutowałem.
— Jesteś pan także doskonałym jeźdźcem.
I temu nie przeczyłem.
— I najlepszym szermierzem w sześciu brygadach lekkiej kawalerji.
Massena był z tego znany, iż posiadał zawsze najlepsze wiadomości.
— No, — rzekł — skoro pan tylko okiem rzucisz na tę mapę, zrozumiesz pan bez trudności, czego od pana wymagam. To są linje oszańcowań pod Torres-Vedras. Zauważysz pan, iż rozciągają się one bardzo daleko, a jednocześnie zdasz pan sobie jasno sprawę z tego, iż tylko Anglicy umieją się w nich utrzymać. Poza temi szańcami aż do Lizbony znajduje się otwarty teren na przestrzeni pięciuset mil. Rzeczą bardzo ważną dla mnie jest dowiedzieć się,