Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znajdowały się cele mniszek. Nareszcie więc byłem blisko celu. Udałem się bez namysłu dalej, gdyż z ogrodu przypatrzyłem się doskonale, którą drogą iść mi wypada.
Mnóstwo żołnierzy hiszpańskich leżało z fajkami w zębach w tym kurytarzu, a niektórzy nawet zagadywali do mnie. Przypuszczałem, iż proszą mnie o błogosławieństwo, a moje ora pro nobis zdawało się wystarczać im zupełnie.
Wkrótce doszedłem do kaplicy, a można było łatwo spostrzec, iż izba obok służyła do przechowywania prochu, gdyż posadzka dokoła była aż czarna od niego. Drzwi były zamknięte, a dwóch tęgich drabów trzymało przed niemi wartę. Jednemu z nich zwisał u pasa klucz. Gdyby był sam, byłby klucz zaraz znalazł się w moich rękach, ale wobec drugiego draba nie było widoku dostania go przemocą w moje ręce.
Najbliższa cela za prochownią musiała należeć do siostry Angeliki. Drzwi były napoły otwarte. Wziąłem na odwagę, postawiłem wiadra z wodą na kurytarzu i wszedłem do środka, nie zatrzymywany przez nikogo.
Sądziłem, iż znajdę się wobec kilkunastu odważnych ludzi, ale to, co moje oczy w tej chwili ujrzały, wprawiło mnie w jeszcze większy kłopot. Celę tę miały widocznie mniszki opuścić, ale z jakichś powodów tego uczynić nie chciały.
Było ich tam trzy. Jakaś starsza kobieta o surowej twarzy, prawdopodobnie przeorysza; dwie inne były bardzo młode i przystojne. Wszystkie siedziały w rogu pokoju, ale powstały, gdy wszedłem. Ku mojemu zdumieniu spostrzegłem, iż moje przybycie było oczekiwane z przyjemnością.
Natychmiast zapanowałem nad sobą i rozejrzałem się w położeniu. Ponieważ można się było spo-