Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Usłyszą jego brzęk. Weź pan ten sztylet, a pałasz zostaw tutaj. Powiedz pan Hubertowi, że przed świtem o czwartej rano kolumna będzie gotowa do szturmu. Na dworze stoi sierżant, który pokaże, jak dostać się do miasta. Dobranoc, a życzę powodzenia.
Nim jeszcze zdążyłem wyjść z izby, obaj generałowie pochylili się już nad mapą, a zetknęli głowy tak blisko, iż pirogi się stykały.
Przed drzwiami stał podoficer inżynierji i czekał na mnie. Ścisnąłem na sobie mocniej pasek swej szaty, zdjąłem czako i włożyłem na głowę kapuzę mnisią. Usunąłem następnie ostrogi i poszedłem w milczeniu za moim przewodnikiem.
Musieliśmy postępować ostrożnie, gdyż na murach stały straże hiszpańskie i strzelały bezustannie do naszych pikiet. Przemknęliśmy się obok wielkiego klasztoru i wśród gruzów doszliśmy do wielkiego drzewa orzechowego. Tutaj sierżant się zatrzymał.
— Po tem drzewie łatwo się wydrapać w górę — rzekł. — Drabina ze szczeblami nie byłaby wygodniejsza. Właź pan na górę, z najwyższej gałęzi możesz się pan dostać na dach tego domu. Stąd musi pana prowadzić już pański Anioł Stróż, gdyż ja panu więcej pomóc nie mogę.
Podniosłem do góry habit i wdrapałem się na drzewo. Była pierwsza kwadra i księżyc świecił jasno. Czarny dach rysował się wyraźnie na tle jasnego nieba. Drzewo stało w cieniu domu.
Wspinałem się powoli z gałęzi na gałąź, aż wreszcie doszedłem prawie do wierzchołka. Miałem się już tylko dostać na gruby konar, aby przeskoczyć na mur.
Nagle usłyszałem kroki. Przycisnąłem się do pnia, aby się ukryć w jego cieniu. Po dachu przesuwał się jakiś człowiek wprost na mnie. Ujrzałem, jak