Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co do losu Huberta. Tu jest plan miasta, panie rotmistrzu. Widzisz pan, że wśród tego pierścienia klasztorów znajduje się czworoboczny plac, z którego rozchodzi się mnóstwo ulic. Gdy znajdziesz się pan na tym placu, spostrzeżesz w rogu katedrę. Tam zaczyna się ulica Toledańska. Hubert mieszka w małym domku między szewcem i winiarnią, po prawej stronie od kościoła. Zrozumiano?
— Najzupełniej.
— Musisz pan wejść do tego domku, porozmawiać z Hubertem i dowiedzieć się, czy plan jest możliwy do wykonania, czy też nie możemy już liczyć na to.
Wyciągnął jakiś węzełek, który zawierał w sobie jakieś brudne, bronzowe szaty.
— To habit franciszkanina — rzekł. — Zobaczysz pan, iż to najlepsze przebranie.
Odskoczyłem jak oparzony.
— Zmieniacie mnie panowie w szpiega! — zawołałem. — Czy nie mogę zatrzymać munduru?
— To niemożliwe. Jakże chodziłbyś pan w nim po mieście, nie narażając się na schwytanie? Zastanów się pan także, iż Hiszpanie nie biorą jeńców do niewoli, i że los pański jest jednakowy w każdym ubiorze, gdy się pan dostaniesz w ich ręce.
Mówił prawdę, gdyż byłem dość długo w Hiszpanji, aby się przekonać, iż ten los był gorszy od samej śmierci. W całej mojej podróży od granicy do Saragossy nasłuchałem się dosyć najstraszniejszych historyj o katuszach, oszpeceniach i okaleczeniach, jakim poddawano jeńców francuskich.
Wpakowałem się w habit franciszkanina.
— Jestem gotów! — rzekłem.
— Masz pan broń przy sobie?
— Mój pałasz!