Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed trybunałem; ale nie jestem przecież człowiekiem, który opuszcza lada jakąś sposobność.
Podłoga mego więzienia była tak wilgotna, a ściany na kilka stóp wgórę tak mokre, że nie ulegało najmniejszej wątpliwości, iż cela ta znajdowała się pod powierzchnią wody. Mały otwór tuż przy suficie był jedynym, przez który przedostawało się światło i powietrze. Widziałem przez tę lukę, że spogląda na mnie jakaś gwiazda, a to mnie napawało otuchą i nadzieją.
Nie byłem nigdy człowiekiem bardzo religijnym, aczkolwiek zawsze szanowałem tych, którzy nimi byli, ale przypominam sobie, że tej nocy owa gwiazda wydała mi się jakiemś wszechwidzącem okiem, które na mnie spogląda, i posiadałem to samo uczucie, które owłada młodym, trwożliwym rekrutem, gdy widzi i czuje na sobie spokojny i pewny wzrok swego pułkownika.
Trzy ściany mej celi były z kamienia, ale czwarta drewniana, a mogłem zauważyć, iż ustawiono ją dopiero niedawno. Była to najwidoczniej tylko przegroda, aby większą celę podzielić na dwie mniejsze. W starych murach kamiennych, w małym otworze okienka i silnych drzwiach nie mogłem naturalnie pokładać żadnej nadziei. W grę mogła wchodzić tylko owa drewniana ściana.
Ale zdrowy rozsądek powiadał mi, że gdybym się przez nią przedostał — a to nie wydawało mi się zbyt trudnem — znalazłbym się w drugiej tak samo zabezpieczonej celi, jak ta, w której się właśnie znajdowałem.
W każdym razie uważałem za stosowne robić coś, aby przynajmniej nie siedzieć bezczynnie i czekać. Całą moją siłę i energję wytężyłem na ową drewnianą ścianę.