Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to się stać nie powinno, dopóki mogłem temu przeszkodzić!
Słyszałem dosyć, aby wiedzieć, co było słabą stroną u tych ludzi i chciałem im tylko dowieść, iż Stefan Gerard był wtedy najstraszniejszym, gdy się zdawało, iż opuszcza go wszelka nadzieja.
Jednym jedynym skokiem znalazłem się przy pałkach, pochwyciłem jedną z nich i wywinąłem nią groźnie nad głową małego Herkulesa.
— Róbcie więc, czego nie możecie zaniechać — wrzasnąłem — ale przynajmniej na środę popsuję wam zabawę!
Mały wyrzucił z siebie jakieś przekleństwo i chciał się na mnie rzucić, ale profesor jego pochwycił go w oba ramiona i wcisnął go zpowrotem w krzesło, wrzeszcząc jak opętany:
— Nic z tego, mój chłopcze, już ja cię nauczę!
A zwracając się do mnie, dodał:
— Uciekaj pan, uciekaj pan, Francuziku! Podaj pan tyły! Prędko, prędko, bo się wyrwie!
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać, to też wybiegłem czem prędzej.
Zaledwie jednak łyknąłem trochę świeżego powietrza, które mnie owionęło, dostałem jakiegoś zawrotu głowy i musiałem się oprzeć o ścianę, aby nie runąć na ziemię.
Ale co ja też przeniosłem! Czyż to było dziwne, że po tylu niedostatkach i wysiłkach w ostatnich dniach stanąłem u granicy moich sił?
Stałem więc w mym ciężkim uniformie i pogniecionem czaku, z głową spuszczoną wdół, powieki mi opadły...
Zrobiłem co mogłem. Teraz już dalej nie szło.
Wreszcie doleciał mnie tętent kopyt końskich, podniosłem oczy i ujrzałem siwobrodego gubernatora