Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale czyż nie mogłem go wsunąć pod jakiś kamień przy bramie wchodowej?
Nie, toby mu zdradziło, gdzie mnie szukać należy!
Gdy mi tak nic na myśl wpaść nie chciało, schowałem go tymczasem do kieszeni, a miałem nadzieję, iż niezadługo doręczę go pod właściwym adresem.
Słońce zaczęło zsyłać z nieba swe palące promienie i wysuszyło wkrótce moje do nitki przemoknięte ubranie.
Noc zastała mnie gotowym do dalszego pochodu, a tym razem nie mogłem już zabłądzić, gdyż przyjąłem sobie za przewodników gwiazdy. Wkrótce upaliłem spory kawał drogi.
Pierwszą moją troską było postarać się u pierwszej lepszej osoby, którą na mej drodze spotkam, o jakieś przyzwoite ubranie, a potem dostać się na wybrzeże północne, gdzie było dość przemytników i rybaków, którzy bardzo chętnie pobierali nagrody, wypłacane im przez cesarza za to, iż pomagali zbiegłym jeńcom wojennym do przedostania się przez kanał.
Aby nie zwracać na siebie uwagi, usunąłem pióropusz z czaka, ale obawiałem się jeszcze, iż mimo obszernego płaszcza uniform mój gotów mnie zdradzić. Dlatego też zależało mi bardzo na tem, abym wystąpił w stroju cywilnym.
Zaświtał poranek. Po prawej stronie spostrzegłem rzekę, a po lewej jakieś małe miasto.
Temu ostatniemu byłbym z duszy i serca złożył wizytę, aby się zapoznać bliżej ze zwyczajami i obyczajami i sposobem życia Anglików, gdyż opowiadano mi o tem niestworzone rzeczy.
Aczkolwiek byłoby mi to sprawiło wielką przyjemność, gdybym ich zobaczył jedzących surowe mięso, nie odważyłem się przecież na to ze względu na mój uniform, na wąsy i mój język.