Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rów. Sir Karol, mój mąż, poszedł wprawdzie po pomoc, ale obawiam się, iż zabłądził.
Już miałem na ustach słowa pocieszenia dla niej, gdy mój wzrok padł na czarny płaszcz podróżny, należący prawdopodobnie do jej towarzysza. Oto było to, czego mi było potrzeba!
Coprawda myśl, iż będę tutaj odgrywał rolę rabusia, była początkowo dla mnie bardzo nieprzyjemna, ale... cóż było robić? Znajdowałem się przecież w kraju nieprzyjacielskim! Postąpiłem więc sobie krótko i węzłowato.
— To zapewne płaszcz pani męża? — zapytałem. — Wybacz mi pani, iż czuję się zmuszonym...
Po tych słowach wyciągnąłem płaszcz przez okno.
Na jej pięknej twarzy wyczytałem zdumienie, obawę i wstręt, który odczuwała na widok mego wstrętnego czynu, a widok ten poruszył mnie do głębi.
— Oh — zaczęła — jakże się na panu zawiodłam! Przyszedłeś pan zatem po to, aby mnie obrabować, a nie, aby mi dopomóc. Sądziłam po pańskiem zachowaniu się, iż mam do czynienia z człowiekiem honoru, a pan kradniesz płaszcz mego męża!
— Pani — odparłem — proszę, nie potępiaj mnie pani, zanim wysłuchasz wszystkiego. Potrzeba zmusza mnie do tego kroku; ale powiedz mi pani, kto ma szczęście być pani mężem, a przyrzekam pani, iż zwrócę mu ten płaszcz.
Rysy jej straciły trochę z dawnej surowości.
— Mąż mój nazywa się sir Karol Meredith. Udaje się on w podróż do więzienia w Dortmoorze, gdzie ma do załatwienia bardzo ważne sprawy rządowe. Jeżeli pan chcesz usłuchać dobrej rady, to idź pan swoją drogą i nie przywłaszczaj sobie cudzej własności.