Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nasi zbiedzy zwracali się zawsze ku wybrzeżom, ja jednakowoż postanowiłem udać się w głąb kraju, a to choćby dlatego, iż powiedziałem Beaumontowi coś wręcz przeciwnego. Podczas gdy biegłem na północ, szukano mnie na południu.
Pytacie mnie, panowie, jak mogłem się zorjentować podczas takiej nocy? Rzecz prosta — po kierunku wiatru. W więzieniu jeszcze spostrzegłem, iż wieje on z północy, a dopóki byłem odwrócony do niego twarzą, wiedziałem, iż znajduję się na właściwej drodze.
Gdy tak pędziłem, ukazały się nagle przede mną w ciemności dwa jarzące światła. Osłupiałem i przystanąłem na chwilę, nie wiedząc, co począć.
Trzeba panom wiedzieć, iż byłem jeszcze w moim huzarskim uniformie, a było dla mnie bardzo ważne, abym się postarał o inne ubranie, by się nie zdradzić.
Światła te pochodziły prawdopodobnie z jakiejś chaty, w której znajdę to, czego mi było potrzeba. — Zbliżyłem się więc ostrożnie i żałowałem bardzo, że nie mam przy sobie mej sztaby żelaznej, gdyż postanowiłem sobie święcie, że będę walczył do ostatniej kropli krwi, zanim się pozwolę ująć.
Wkrótce przekonałem się, iż pomyliłem się w mojem przypuszczeniu, gdyż światła nie pochodziły z jakiegoś domku, lecz że były to dwie latarnie jakiegoś powozu, który zatrzymał się na szerokiej szosie. Do powozu zaprzągnięte były dwa konie, a obok stał mały pocztyljon; jedno koło leżało na drodze.
Podczas gdy z krzaków przyglądałem się temu wszystkiemu, dymiącym koniom, małemu pocztyljonowi, jak również czarnemu, ociekającemu wodą deszczową powozowi na jego trzech kołach, spusz-