Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasie byłem w stanie nietylko wyrażać się dość płynnie, lecz przyswoiłem sobie także szczególne zwroty i wiele rozmaitych frazesów.
O‘Brien nauczył mnie przecież „be jabbers“, mówić tak płynnie, jak my Francuzi mówimy „ma foi!“, i „the curse of Crummle“, co jest równoznaczne z naszem „ventre bleu“. I cóż tu dziwnego, że Anglicy promienieli radością, słysząc, jak się poprawnie wyrażam ich językiem.
My, oficerowie, zamieszkiwaliśmy po dwóch jedną celę, a nie mogę powiedzieć, aby mi się to urządzenie bardzo podobało, gdyż miałem za towarzysza artylerzystę Beaumonta, którego kawalerja angielska wzięła do niewoli pod Astorgą.
Nie widziałem coprawda w swojem życiu wielu ludzi, z którymi bym się nie mógł zaprzyjaźnić, gdyż cały mój charakter i sposób zachowania się... ale poco opowiadać o rzeczach dawno znanych?
Ale Beaumont nie miał nigdy uśmiechu dla moich doskonałych i wesołych żartów, nigdy nie mógł zrozumieć mej troski. Siedział całemi godzinami i gapił się na mnie swym upartym wzrokiem, tak, iż niekiedy sądziłem, iż te dwa lata niewoli pozbawiły go zmysłów.
Jakże gorąco nieraz pragnąłem, aby na jego miejscu siedział stary Bouvet, albo inny z moich dawnych towarzyszów!
No, ale niestety tak nie było, trzeba było z nim jakoś żyć. Ponieważ było jasnem jak na dłoni, iż nie mogłem myśleć o próbie ucieczki, nie wciągając go do tajemnicy, przeto zacząłem od czasu do czasu rzucać półsłówkami. Powoli zacząłem mówić wyraźniej, aż mi się zdawało, że powziął zamiar dzielenia ze mną mego przedsięwzięcia.
Poddałem teraz ściany, podłogę i sufit dokładnemu badaniu, ku wielkiemu jednak memu rozczaro-