Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tej samej nocy odbyło się przez niewidzialnego sędziego przesłuchanie skrępowanego więźnia, odbyło się oskarżenie szeptem. Gdy rano przyszedł rozkaz uwolnienia go, nie pozostało z Meuniera ani tyle, coby można było umieścić na paznokciu małego palca. Oh, więźniowie byli bardzo pomysłowymi ludźmi, którzy w każdym wypadku dawali sobie doskonale radę.
My, oficerowie, zamieszkiwaliśmy osobne skrzydło i tworzyliśmy szczególny ludek. Pozostawiono nam nasze uniformy, a nie było chyba rodzaju broni, któryby nie miał między nami swego przedstawiciela.
Widziano tam zielonych strzelców, huzarów jak ja, niebieskich dragonów, lansjerów, grenadjerów, artylerzystów i pionierów. Najwięcej jednak było wśród nas oficerów marynarki, gdyż Anglicy posiadali na morzu nad nami wielką przewagę, który to fakt stał się dla mnie dopiero wtedy zrozumiały, gdy płynąłem z Oporto do Plymouthu, gdzie przez cały tydzień byłem taki chory, że nie mógłbym się poruszyć, nawet gdyby mi zabierano w moich oczach pułkowego orła. Było to przecież podczas zabójczej pogody, gdy musieliśmy uciekać przed Nelsonem.
Zaledwie przybyłem do Dortmooru, zacząłem natychmiast kuć plany ucieczki. Nie trwało długo, a ujrzałem przed sobą jasno wytkniętą drogę, gdyż ostatnich dwanaście lat wojny wyszły bardzo na korzyść mego rozwoju umysłowego.
Przedewszystkiem przydała mi się bardzo moja znajomość języka angielskiego. Jak panom wiadomo, zawdzięczam ją adjutantowi O‘Brienowi z pułku Irlandczyków, potomkowi starych królów tego kraju.
Podczas tych miesięcy, gdy leżeliśmy pod Gdańskiem, uczył mnie swego języka, a ponieważ wogóle bardzo prędko pojmuję wszystko, przeto w krótkim