Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzałem się już w wielkiem więzieniu, które dla nas zbudowano w Dortmoorze. U nas Francuzów nazywało się ono „hotelem i pensjonatem francuskim“, gdyż wszyscy z nas byli dzielnymi mężami, którzy nie zwiesili głowy dlatego tylko, iż chwilowo spotkało ich jakieś nieszczęście.
W Dortmoorze więziono tylko tych oficerów, którzy nie chcieli dać słowa honoru, a większość jeńców składała się z marynarzy i prostych żołnierzy.
Dziwicie się panowie, dlaczego ja nie dałem słowa honoru, aby zyskać przez to te same ulgi, które przyznano moim towarzyszom. Powstrzymywały mnie od tego dwa powody, mojem zdaniem bardzo słuszne.
Przedewszystkiem moje poczucie godności osobistej było tak silne, iż nie wątpiłem ani na chwilę, że będę się mógł wymknąć Anglikom. Dalej pochodziłem z dobrej, ale nie bardzo zamożnej rodziny, tak, że nie mógłbym przenieść tego na sobie, abym uszczuplał i tak bardzo skromne dochody mej matki.
Dalej nie miałem też najmniejszej ochoty, aby mi imponowali drobni mieszczanie tej angielskiej mieściny, a byłem za ubogi na to, abym paniom, z któremi możliwie bym się zetknął, nie mógł zrobić jakiejś przyjemnostki.
Z tych powodów wolałem siedzieć zamknięty w tem nędznem więzieniu w Dortmoorze.
A teraz posłuchacie coś o moich przygodach w Anglji i dowiecie się, czy Wellington miał prawo chełpienia się tem twierdzeniem, że jego król mnie miał.
Gdybym był panom teraz nie przyrzekł, iż będę mówił o sobie, mógłbym panom do białego rana opowiadać zajmujące historje o Dortmoorze samym i szczególnych rzeczach, które tam się wydarzyły. Sapristi! Najszczególniejsze miasto, jakie kiedykolwiek widziałem!