Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie zaczął opowiadać o sporcie Anglików, i o olbrzymich sumach, które już stracił przy zakładach na walkach kogutów i boksowaniu. Tak, zakłady! To było, jak się zdaje jego namiętnością, gdyż, gdy przypadkowo spostrzegłem spadającą gwiazdę, twierdził, iż będzie widział więcej podobnych zjawisk, niż ja, i chciał się ze mną założyć po dwadzieścia franków od sztuki. Jedynie fakt, iż moja sakiewka pozostała w rękach zbójów, mógł go odwieść od tej myśli.
Rozmawialiśmy więc z sobą bardzo przyjemnie aż do świtu prawie; nagle usłyszeliśmy salwę karabinową. Grunt był skalisty i górzysty, tak iż nie mogłem widzieć daleko, sądziłem jednak, iż hałas ten spowodowała jakaś bitwa.
Barth roześmiał się na cały głos, i oświadczył, że huk ten pochodzi z obozu Anglików, gdzie każdy żołnierz codziennie rano musi wystrzelić swój karabin, aby mógł podsypać świeżego prochu.
— Jeszcze tylko ćwierć mili, a znajdziemy się przy naszych strażach przednich — dodał.
Obejrzałem się i spostrzegłem, że upaliliśmy spory kawał drogi, gdyż dragona i jego kulawego konia nie było widać.
Zacząłem się rozglądać na wszystkie strony, jak tylko oko sięgało. Barth i ja byliśmy, jak się zdawało, jedynemi ludzkiemi istotami w tej wielkiej skalistej dolinie — coprawda obydwaj na dobrych koniach i dobrze uzbrojeni. Zapytałem się więc sam siebie, czy to istotnie jest koniecznem, abym zrobił jeszcze te ćwierć mili do obozu angielskiego.
Proszę panów, nie zrozumcie mnie fałszywie, co do mego zamiaru na tym punkcie. Nie miałem wcale chęci postąpienia sobie niehonorowo lub niewdzięcznie wobec człowieka, któremu tyle zawdzięczałem.