Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy podniósł rękę i chciał cisnąć we mnie pistoletem, gdy sierżant jednem śmiałem cięciem odrąbał mu prawie głowę od tułowia.
Jeszcze krew jego nie spłynęła na ziemię, a ostatnie przekleństwo nie zamarło na jego ustach, gdy cała banda rzuciła się na nas z zajadłością. Tuzin skoków i tyleż cięć pałaszami i wydobyliśmy się szczęśliwie na drogę ku dolinie.
Ale dopiero gdyśmy już mieli daleko za sobą to rozbójnicze gniazdo i znaleźliśmy się w wolnem polu, odważyliśmy się stanąć i zbadać nasze rany. Pomimo wielkiego zmęczenia i całego bólu, serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi z radości na myśl, jaką pamiątkę pozostawił tej morderczej bandzie Stefan Gerard, pułkownik huzarów Conflansa. W przyszłości będą się zapewne długo namyślali, nim odważą się podnieść rękę na huzara z trzeciego pułku.
Czułem się tak uradowany, iż nie mogłem się powstrzymać od palnięcia małej mówki do Anglików, aby im wyjaśnić, komu przynieśli pomoc w oswobodzeniu go.
Przemawiałem właśnie w najlepsze o sławie i zasługach dzielnych ludzi, gdy przerwał mi oficer:
— Tak, tak, bardzo ładnie. Jakie rany, sierżancie?
— Koń Jonesa ma kulę w nodze.
— Jones pójdzie z nami. Sierżant Holliday trzymać się będzie z Harveyem i Smithem na prawo, dopóki nie przyjdą do przednich straży huzarów niemieckich.
Wszyscy trzej pogalopowali w wskazanym im kierunku, podczas gdy oficer, ja i Jones, który szedł za nami w pewnem oddaleniu, udaliśmy się wprost do obozu angielskiego.
Nie trwało długo, a wywnętrzyliśmy się przed