Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zostało mi zatem nic innego, jak leżeć spokojnie i czekać, co to dalej z tego będzie.
Po pierwsze, nie mogłem zrozumieć, co te łotry zamierzają. Jeden z nich wdrapał się na młodą sosnę po drugiej stronie polanki i uwiązał do jej wierzchołka linę, poczem uwiązał drugą linę w ten sam sposób do drzewa, znajdującego się wpobliżu. Obydwa końce lin zwisały spokojnie, a ja z niemałą ciekawością czekałem, co się dalej stanie.
Cała banda zaczęła ciągnąć jedną linę, aż młode, silne drzewo wygięło się w pałąk, dotykając wierzchołkiem ziemi, poczem linę przywiązano do pnia. Gdy i drugie drzewo wygięli w ten sam sposób, wierzchołki obu drzew znajdowały się w oddaleniu zaledwie kilku stóp od siebie: musiały naturalnie powrócić do swego dawnego położenia, skoro się przetnie liny. Teraz poznałem szatański plan tych łotrów.
— Wyglądasz mi pan na silnego człowieka — odezwał się do mnie naczelnik, który z djabelskim uśmiechem na ustach zbliżył się do mnie.
— Gdy pan ze mnie zdejmie te więzy, pokażę panu, jaki jestem silny — odparłem.
— Chcemy się dowiedzieć, czy pan jesteś tak silny, jak te dwa młode drzewa tam — mówił dalej — i dlatego chcemy pańskie nogi przywiązać do końców obu lin, a potem puścić. Jeżeli pan będziesz silniejszy, będę z tego zadowolony; gdy się jednak pokaże, iż drzewa są silniejsze od pana, panie pułkowniku, będziemy mieli pamiątkę po panu po każdej stronie naszego niewielkiego państwa!
Roześmiał się głośno, a reszta poszła chętnie za jego przykładem.
Jeszcze dziś, gdy znajduję się w melancholijnym nastroju, albo też mam napad mych dawnych bólów w twarzy, ściga mnie widok ich ciemnych, dzikich