Coprawda, gdy leżałem wtedy przed tą jaskinią zbójców, nie miałem ani czasu, ani ochoty zajmowania się podobnemi rzeczami. Ci trzej wysłańcy szatana rzucili mnie pod drzewo, siedli nieopodal mnie, pluli o zakład i palili papierosy.
Cóż miałem począć w takich okolicznościach? Nie znajdowałem się jeszcze nigdy w mojem życiu w tak rozpaczliwem położeniu, ale powiedziałem sobie:
— Odwagi, tylko odwagi, mój chłopcze! Nie stałeś się przecie w dwudziestym ósmym roku życia pułkownikiem dlatego, iż umiałeś zatańczyć kotyljona! Nie upadłeś zresztą na głowę, Stefanie, wydobywałeś się już setki razy z matni, a ta z pewnością nie będzie ostatnią!
Rozglądałem się też uważnie dokoła, jakbym się mógł wymknąć, i spostrzegłem coś, co mnie wprawiło w zdumienie.
Przy jasnem świetle księżyca i ognia obozowego, dostrzegłem naprzeciw mnie po drugiej stronie polanki wielka sosnę, której pień i dolne gałęzie były osmalone, jakby niedawno palił się tam wielki ogień.
Gdy się zacząłem przyglądać bliżej, zauważyłem dokładnie na drzewie w niewielkiej wysokości, parę butów kawaleryjskich, wiszących do góry nogami.
Teraz ogień zabłysnął żywiej, a ja spostrzegłem wyraźnie, iż przez każda nogę przepuszczony był gwóźdź, który ją trzymał. Owładnęła mnie nagle zgroza, gdyż stało się dla mnie jasnem, że buty nie były próżne — odwróciłem głowę cokolwiek na prawo, aby się przekonać, co tam wisi i dlaczego pod drzewem rozpalono wielki ogień.
Panowie, tylko z trudnością przychodzi mi opisać panom, co tam ujrzałem, a nie chciałbym, aby was dręczyły straszne sny — ale jakże mogę was za-
Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/155
Ta strona została uwierzytelniona.