Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ło na dzielnego huzara, który ma strzec swej sławy, gdy jeden z bandytów wydał jakiś rozkaz, poczem nie bardzo łagodnie powleczono mnie do płotu przez polankę, skąd przybiegli bandyci.
Wąska drożyna ciągnęła się przez polankę, a kończyła się w grocie pod wystającą skałą. Na dworze zachodziło właśnie słońce i w jaskini byłoby zupełnie ciemno, gdyby nie były rozsiewały swego światła dwie pochodnie, przytwierdzone do ściany. Przy ich świetle ujrzałem szczególną postać, siedzącą przy stole z prostego drzewa; poznałem natychmiast, po pełnem szacunku zachowaniu się bandytów, iż miałem przed sobą osławionego naczelnika rozbójników El Cuchillo.
Poza mną wniesiono człowieka, którego zraniłem, i posadzono go na beczce; nogi zwisały mu bezwładnie, ale jego kocie oczy ziały nienawiścią.
Z rozmowy między nim a naczelnikiem przekonałem się, iż należał również do bandy, i że jego zadaniem było polować na takich gilów, jak ja, i ogłupiać ich przy pomocy swego gładkiego języka i sukni duchownej. Gdy się zastanowiłem nad tem, ilu szlachetnych mężów padło ofiarą tych nędzników, cieszyłem się, iż nareszcie położyłem kres jego zbrodniczej działalności, aczkolwiek obawiałem się, że będę musiał przypłacić to życiem, tak potrzebnem cesarzowi i armji.
Podczas gdy ranny podpierany przez dwóch towarzyszów, zdawał sprawozdanie ze swych przygód, postawiło mnie kilku z tych bandytów przy stole przed naczelnikiem. Miałem doskonałą sposobność przyjrzenia mu się dokładnie.
Muszę przyznać, iż człowiek ten nie odpowiadał wcale memu wyobrażeniu o rozbójniku, i że dziwiłem się wielce, jak można było w Hiszpanji, w tym kraju okrucieństw, nadać mu jego przydomek. Dobrze