Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/107

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    panu odpowiem na wasze zapytania, czy pozwolisz pan, abym sobie sam wybrał rodzaj śmierci?
    — Tak jest — odparł — do północy dnia dzisiejszego.
    — Przysięgnij mi pan! — zawołałem.
    — Słowo honoru portugalskiego szlachcica wystarczy.
    — Nie powiem ani słowa, dopóki pan nie przysięgniesz.
    Zaczerwienił się z gniewu, jak indyk i spojrzał na piłę. Po moim stanowczym tonie jednak poznał, że dotrzymam słowa i nie pozwolę sobie w kaszę pluć. Wydobył z pod kaftana krzyż i rzekł:
    — Przysięgam!
    Jakaż radość opanowała mnie po tych słowach! Jaki koniec, jaki sławny koniec dla pierwszego rycerza Francji! Na tę myśl byłbym się śmiał z zachwytu.
    — A teraz pytaj pan! — rzekłem.
    — Przysięgasz mi pan z swej strony, że będziesz mówił prawdę?
    — Czynię to na honor żołnierza!
    Było to, jak widzicie panowie, straszne przyrzeczenie, które dałem; ale co ono znaczyło w porównaniu z korzyścią, którą osiągnę?
    — To ładny i zajmujący handel — rzekł, wyjmując z kieszeni notes. — Może pan będziesz tak łaskaw i zwrócisz się ku obozowi francuskiemu.
    Usłuchałem jego znaku i odwróciwszy się, spojrzałem na obóz pod nami.
    Mimo piętnastu mil oddalenia można było wobec czystego powietrza widzieć i rozpoznać wszystko aż do najdrobniejszych szczegółów.
    Widziałem długie czworoboki naszych namiotów i baraków, linje kawalerji i ciemne plamy, gdzie znajdowało się dziesięć bateryj artylerji. Co za smut-