Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przywiązanie przemogły wszelkie inne uczucia i w jednej chwili klęknąłem obok rannego.
Był to Duplessis, który wczoraj wyjechał na podpalenie stosu. Spojrzał na mnie, jak nieprzytomny. Jedno spojrzenie na jego zapadłe policzki i przygasłe oczy powiedziało mi, iż człowiek ten jest umierający.
— Gerard! — szepnął. — Gerard!
Mogłem tylko spojrzeć na niego z uczuciem wielkiej litości, ale on, ten dzielny człowiek, myślał jeszcze o swoim obowiązku, aczkolwiek był już bliskim śmierci.
— Stos, Gerardzie! Czy chcesz go podpalić?
— Masz kamień i stal?
— Oto one.
— W takim razie podpalę go jeszcze dziś w nocy.
— Umieram z tą świadomością. Postrzelili mnie, Gerardzie. Powiedz marszałkowi, że uczyniłem wszystko, co było w mej mocy.
— A Cortex?
— Ten był jeszcze nieszczęśliwszy. Wpadł w ich ręce i zginął straszną śmiercią. Gdy spostrzeżesz, iż nie będziesz mógł im uciec, wpakuj sobie sam kulę w łeb, abyś nie musiał umierać, jak Cortex.
Spostrzegłem, iż tylko z trudnością wydobywa ze siebie słowa i pochyliłem się ku niemu, aby lepiej słyszeć.
— Czy możesz mi dać jeszcze jaką dobrą radę, abym mógł się dobrze wywiązać z mego zadania? — zapytałem.
— Tak, tak; de Pombal. On ci pomoże. Zaufaj de Pombalowi.
Po tych słowach pochylił się wtył i wyzionął ducha.