Strona:Chopin- człowiek i artysta.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ufność w Boga, a nawet pogodny spokój nie opuszczał go już mimo wszystkich jego cierpień do ostatniego tchnienia. Był istotnie szczęśliwym i nazywał się szczęśliwym. Dręczony najstraszniejszemi cierpieniami głosił ekstatyczną radość i wzruszającą wiarę, wdzięczność, że zwróciłem go Bogu, pogardę dla tego świata i jego dóbr doczesnych oraz pragnienie rychłej śmierci.
Pobłogosławił swoich przyjaciół, a kiedy po domniemanym ostatnim ataku ujrzał się otoczonym tłumem, który dzień i noc wypełniał jego pokój, spytał mnie: Czemu się oni nie modlą? — Na te słowa wszyscy padli na kolana i nawet protestanci odmawiali litanje i modlitwy za konających.
Dzień i noc trzymał moją dłoń w swojej i nie pozwalał mi odejść od siebie. — Nie, nie opuści mnie ksiądz w ostatniej chwili — rzekł i położył mi głowę na piersi, jak w chwili niebezpieczeństwa małe dziecko kryje twarz swoją na ramionach matki. Wzywał Jezusa i Marji z żarem, który musiał dosięgnąć nieba. Całował krucyfiks w potężnym porywie wiary, nadzieji i miłości, wygłaszał wzruszające słowa. — Kochaj Boga i ludzi — rzekł. — Szczęśliwy jestem, że tak umieram. Nie płacz, siostro, nie płaczcie, przyjaciele moi. Jestem szczęśliwy. Czuję, że umieram, bądźcie zdrowi, módlcie się za mnie!
Znużony walką ze śmiercią, mówił do lekarzy: — Dajcie mi umrzeć. Nie zatrzymujcie mnie dłużej na tym potępionym świecie. Dajcie mi umrzeć! Dlaczego przedłużacie moje życie, skoro już wszystkiego się wyrzekłem, a Bóg oświecił mą duszę. Bóg woła mnie do siebie; czemuż zatrzymujecie mnie tutaj? — To znowu rzekł: — O, piękna wiedza, służąca tylko po to, abyśmy dłużej cierpieli! Gdyby mogła