Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/581

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
568CHIMERA


mnóstwem ubocznych rzeczy i bohater ginął, o którego przecież chodziło, i dno ideowe nie mogło się uwydatnić, i zatracała się nawet linia architektoniczna utworu. Kto wie, czy Słowacki nie zaczął przypisywać tego rozpraszania się tematu zbyt wielkiemu mnóstwu związanych z Beniowskim szczegółów rzeczywistych, i czy — dążąc bądź co bądź do upostaciowania swych planów faustycznych — nie próbował wtedy właśnie zrzec się dotychczasowego ulubieńca i zastąpić go mniej realnym, a przeto łatwiejszym do obracania Eolionem? Do przypuszczenia tego upoważniaćby mogło kilka ogłoszonych przez p. B. Gubrynowicza (Pam. Lit. I, 99 — 100) oktaw początkowych jakiegoś poematu o „dziwaku, wizyonarzu wielkim“ tego imienia, który „w odludnym zamku na Karpatach... chował Niemca (Fausta)... ażeby z nim filozofował“. Nic stanowczego wszakże twierdzić tu niepodobna. W każdym razie, jeżeli poeta miał w owym czasie myśl taką, to zapewne porzucił ją po pierwszych oktawach, zajęty swą miłością dla p. Bobrowej oraz wyszydzającą decepcye tego uczucia Nową Dejanirą. Utwór powyższy powstał niewątpliwie w chwilach, gdy poeta, jako „środkowy kamień“, najbardziej cierpiał, a więc nie w r. 1841, lecz w ciągu maja i czerwca r. 1842, w epoce owego pożegnalnego, gorzkiego i gwałtownego listu z wierszem o wersalskiej kaskadzie. Toć istotnie Słowacki w dramacie swym „zleciał“ na kobietę „jak kaskada z góry, porwał — i rzucił w przepaść — i sam skoczył“. W przepaść — sarkazmu, zrazu bezlitosnego, a łagodniejącego zwolna w ciągu utworu, w miarę jak — pod wpływem choćby żartobliwych czy interesownych, ale bądź co bądź przyjaznych listów p. Joanny — łagodniała gorycz zawodu. Idalia od połowy dramatu zupełnie ina-

    skończyły się więzieniem...“ Pierwsze jednak słowa Beniowskiego w drugiej scenie II-go fragmentu:
    Mdleję z czczości i tęsknoty,
    Tak mi bije ciągle w oczy
    Ten schylony miesiąc złoty —
    zbyt blisko wiążą się z jedną z ostatniej wizyj „nocy walpurgowej,“ z wizyą
    — — — — — — — trupa,
    Co w bramę zamkniętą trąca.
    Na nim leży twarz miesiąca
    Jako na żółwiu skorupa —
    aby można przypuścić te sceny w jakiemś znaczniejszem od siebie oddaleniu. Zresztą, cały retrospektywny plan w Parabazie wydaje się naszkicowanym kiedyś później zupełnie nanowo, bez oglądania się na to, co już było napisane, nietylko bowiem „wspomina o scenach, których niema ani w jednym, ani w drugim fragmencie“ (Mał. II, 174) ale — co gorzej — nie daje się dopasować do tego, co w nich mamy.