Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/515

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
502CHIMERA

W dni zimowych blade popołudnia?

Majaki...

Oto ze wspomnień duch się mój wyludnia...

O, któżeś ty był, niewyzbyty żalu,
Ktoś ty taki,
Ty bezimienny przybłędo z nikąd,
Co-ś mi młodą roześmianą duszę
Struł niewidzialnym jadem twego smętku?
I ty, niegodny lęku, co-ś mi tylokrotnie
Przed żywą, zwycięzką prawdą
Gorące, wyciągnione ku niej dłonie pętał
I trwogą porażał w głos bijące serce,
Rozkołysane jak owoc dojrzały
W ogromnym, silnym, południowym wichrze?!...

Omany...

Po was, coście były niczem,
Ni po mnie, która byłam sobą,
Żaden widomy nie zostanie ślad;
Wszystko tchnieniem niezbłaganem
Wiatr wielki zwieje i wytraci do cna,
I was, coście były omanem,
I mnie, com jest żywa i mocna...
...A może właśnie wy jesteście mną,
Sercem mem własnem w głos rozkołysanem,
Duszy mej własnej klątwą tajemniczą?..

O, jak się ognia złote węże gną,
Prężą się w górę i syczą...

O, wytchnij duszo, wytchnij i wołaj,
Przywołaj czasy okwitłe dawno, pradawno,
Raz jeszcze obacz niepowrotny sen
o lecie i miodzie i bogach!

I w ogień szumiący, w ogień ten śmiertelny wstąp!