Strona:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
324CHIMERA

MACIEK.  Puste żłoby...
Gdzie się nie da, to się nie da,
w tem niczyjej winy...
ŻEBRAK.  Powiadają: u nas bieda,
zaś u Maćka popieliny:
oczekuje gości,
tak z wielkiej radości
z innymi pospołu
posadzi do stołu...
Pan nad waszą świeci grzędą,
rękami obiema
błogosławi waszą strzechę!
Popieliny — — — ? Na uciechę!
MACIEK.  Jeszcze niema,
ale będą — — juści, będą —
ino słychnąć! Coś się baby
wygrzebać nie mogą.
ŻEBRAK.  Żywot słaby —
wszystko idzie z trwogą...
MACIEK.  Ba! leniwie, jakby ciasto gniótł!
ŻEBRAK.  Wiecie, ludzie! wiecie, ludzie!
Boży cud!
W wielkim trudzie,
który znamy wieków wiek,
znów się rodzi nowy człek!
————————
Jak myślicie? On czy ona?
MACIEK.  Juści-ć on!
Mam nadzieję:
tęgi zbójca!
walny glon!
ŻEBRAK.  Niechże będzie pozdrowiona
święta Trójca!
Twoje, Chryste, męki krwawe,
Twój chwalebny skon,
Twoje święte zmartwychwstanie
niech się święcą, Panie,
że nie żadne babskie plemię
nawiedza tę ziemię...
Żegnając się:
Zdrowaś, Marya, łaskiś pełna — — —