Strona:Celina Gładkowska - Nie miała baba kłopotu.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ził jej zawsze podarek: piernik złocony, to garść czerwonych karmelków, albo też coś podobnego. Trwało to dłużej niż przez rok. Powoli, powoli zawziętość dziobatej Magdy zaczęła topnieć w ogniu, czarnych oczu Staszka. Wstydziła się tego z początku i ukrywała to przed innymi. Codzień jednakże odkładała dla chłopca coś dobrego na obiad, i często usmarzyła mu jajecznicy z kiełbasą, gdy głodny wrócił z paniczem. Przy nim nie kłóciła się z parobkami, i łagodniała, — tylko dla dziewek jeszcze surowszą się stała, a gdy spostrzegła, że jedna z nich mizdrzy się po kątach do Staszka, tak jej zaczęła dokuczać na każdym kroku, że biedna dziewczyna musiała aż służbę porzucić...
Bałamut, Staszek wiedział jak się trzeba zabierać do dziewki. I w końcu postawił na swojem. Przyszło do tego, że wszyscy po wsi rozpowiadali już sobie, jak to dziobata Magda szaleje bez pamięci za ślicznym Staszkiem, co drwi z niej, jak z dziurawego buta, choć w oczy jej mówi, że ją kocha, choć niby z nią żenić się pragnie. Pani ramionami wzruszyła i ciągle przestrzegała Magdę, że sobie gotuje nieszczęście. Ale co to gadać do zakochanej, gdy ta dawno przestała być młodą, a idzie o chłopca ślicznego, jak malowanie, za którego wszystkie dziewczęta