Strona:Cecylia Niewiadomska-Dzieje Polski w obrazkach, legendach, podaniach.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

temi falami i rozlewa je wszędzie, wszędzie, gdzie dosięgnie; bogaty kraj, potężny, daleko sięga berło Jagiellonów, wiele krajów objęło, o pokrewieństwo z nimi ubiegają się sąsiedni monarchowie, sam cesarz szuka małżonki w ich domu dla wnuków.
A nie gwałtem ani podstępem na sąsiednich zasiedli tronach; miłością łączą ludy, sprawiedliwością jaśnieją i słyną, pociągają ku sobie. Litwa z Polską zjednoczona bez podboju, Ruś garnie się od wschodu, Węgry, Czechy, Pomorze pod ich berłem kwitną; książę Albert pruski to syn Jagiellonki, cesarz Maksymiljan pragnie wnuki swoje połączyć z dziećmi czeskiego króla Władysława: musi w tem korzyść widzieć.
Chłop tylko uczuł ciężar pracy na swych barkach, lecz o tem nikt nie myśli, to nie przejmuje troską: na to go Pan Bóg stworzył.
Tak zwykliśmy najczęściej tłumaczyć własne błędy.
A tymczasem bawią się ludzie, sypią złotem, zwiedzają obce kraje, jaśnieją nauką, zdumiewają hojnością i przepychem.
W jednej z komnat Wawelu na dużem poręczowem krześle siedzi trefniś królewski, Stańczyk. Jego zadaniem śmieszyć pana swego i zabawiać mu gości. Bez śmieszków żaden dwór się przecież nie obejdzie, ma i Zygmunt swojego. Śmieszkowi wszystko wolno: on i gorzką prawdę może powiedzieć panu, byle dowcipnie, zręcznie.
Król go lubi, sprawił mu szatę z pstrych łatek zeszytą, czapkę z dzwonkami i laskę z dzwonkami: skoro się ruszy — brzęczy, gdy potrząśnie laską — jakby zadzwonił, że go słuchać trzeba.
Lecz teraz Stańczyk laskę opuścił ku ziemi i głowę zwiesił — myśli, twarz ma niewesołą. Za oknem światła, gwar, śmiechy, zabawa, a Stańczyk patrzy na to takim wzrokiem, jak gdyby chciał powiedzieć:
— A co będzie jutro? bawicie się, a płaczu nikt nie słyszy? Potężniście, bogaci, lecz — potężniejsi byli — i zniknęli. — Mądrzyście, oświeceni — ale czy przezorni? Po lecie — zima, po dniu noc następuje, po wybuchu wesela serce — lęka się smutku.
Tak przedstawił Stańczyka wielki nasz malarz, Matejko.
Z historji znamy kilka jego odpowiedzi, więcej w nich zwykle przesrogi, niż śmiechu.
Raz na rynku obskoczyli go chłopcy uliczni; może im co powiedział, może ich podrażnił, może ze złośliwości potargali na nim ubranie, poszarpali pstre łatki.
Wraca Stańczyk, bolejąc głośno nad swym losem; doskonały powód do śmiechu: tak zabawnie wygląda w podartem ubraniu!
— Żal mi cię — mówi Zygmunt, — poszkodowanyś mocno, ale że też nie umiałeś obronić się małym chłopakom!
— I ja cię żałuję, królu — odparł Stańczyk — bardziej jesteś poszkodowany i nie umiałeś także obronić się słabszym.